Czy słowo „design” jest lepsze niż „wzornictwo”? Obecnie wybierane jest znacznie częściej, ponieważ brzmi obcojęzycznie i jest w miarę świeże. Dalekie jest od tandety i wyznacza granice dobrego gustu. Czy na pewno? Niestety dzisiaj wszystko jest „designem”. Wpisując taki hashtag znajdziemy nieskończenie wiele „ładnych” instagramowych zdjęć. Patrząc przez pryzmat dizajnu postarajmy się zrozumieć dziedzictwo polskiego modernizmu, który zrodził się przed laty i trwał pomimo zawirowań historycznych. Szanujmy i przyjrzyjmy się uważnie schedzie, a nie podążajmy bezmyślnie za trendami i modą panującą w portalach społecznościowych. Wkrótce zabiorę Was na spacer, w taką małą podróż do przeszłości i pokażę Wam obiekty, które pozostają w oryginalnym miejscu swojego przeznaczenia, bez zbędnego przenoszenia i grupowania. Nie wszystko musi być podane na tacy, czasem wystarczy trochę się rozejrzeć i dostrzec to, co na co dzień nam umyka.
Polskie jabłko?
Fenomen Doliny Krzemowej to w takim samym stopniu technologia, co dobre wzornictwo. W Kalifornii kwitną takie ikony designu jak Apple czy Tesla. W Polsce w latach 60-tych XX wieku również próbowano stworzyć coś ponadczasowego. Powstała wtedy pierwsza polska marka komercyjnej informatyki – przedsiębiorstwo ZETO. Przy jego tworzeniu kierowano się podobnymi wartościami, co w przypadku legendarnych marek z Kalifornii. Zakład Elektronicznej Techniki Obliczeniowej, czyli właśnie ZETO również dbał o dizajn. Sam modernistyczny budynek dawał się poznać jak niesamowita realizacja i zapowiedź czegoś nowego. Dzisiaj pewnie trudno byłoby wskrzesić archaiczne marki, ale chyba nie o to w tym chodzi. Dbajmy o morale, pilnujmy szczegółów, róbmy rzeczy doskonałe, także estetycznie. To właśnie na tym polega sukces wielu marek. Skoro kiedyś pielęgnowaliśmy takiego ducha i jeżeli nadal chcemy coś osiągnąć to nie rezygnujmy z niego.
Jest Chemia
Architektura zawsze była manifestem. W powojennej Polsce modernizm wznosił się ponad megalomanię i upolitycznienie sztuki. Zrobić coś z sensem, zbudować przestrzeń, która pozwoli uwolnić myśli i sprawi, że sen o świecie, który jest dobry, nabierze dotykalnej formy. Entuzjazm powojennej odbudowy, ale też chęć dodania czegoś swojego, lepszego – tego nie da się sprowadzić do ciekawostki PRL. Im trudniejsze miejsce, im bardziej wymagające warunki, tym lepszy projekt może powstać. Może, gdyż powstanie tylko wtedy, kiedy ma się wystarczająco wysokie morale, by stworzyć projekt totalny. Taki, jak Audytorium Chemii we Wrocławiu, zaprojektowane przez Krystynę i Mariana Barskich. Bryła, funkcja, materiały i detal tworzą całość, zupełnie jak muzeum Guggenheima w Bilbao Franka Ghery’ego, czy lotnisko Pekin Daxing Zahy Hadid. W Polsce w kiepskich czasach udawało się robić rzeczy, które teraz wprawiają nas w zakłopotanie. Stoją puste i zaniedbane. Szukamy wymówki, że nie da się ich przystosować do współczesności. Naprawdę? A może brak nam morale, aby nie burzyć budynków, które wymagają więcej wysiłku niż prostsze rozwiązania? Dobry design jest pracochłonny i wymaga dyscypliny od właścicieli i użytkowników. Czy wszystko musi być łatwe i wygodne? Czy wszystkie wybitne dzieła są tanie i wygodne w utrzymaniu?
Wesoły lew, nieformalny symbol miasta
Widzicie tego buńczucznego lwa nad bramą wrocławskiego ZOO? Król zwierząt strzeże bram magicznego świata, ale też radośnie wita przybyszów. Dla dzieci jest wesołą postacią rodem z kreskówki, a dla dorosłych szlachetnym w formie i nieco old-schoolowym przykładem dobrego designu. W najlepszym tego słowa znaczeniu, gdyż po latach wcale się nie zestarzał. Przeciwnie, to moda zatoczyła koło i dziś wygląda tak samo świeżo i awangardowo jak przed 60 laty, kiedy powstał.
Ale czy ten zabawny zwierz może mieć jeszcze jedno, ukryte oblicze? Lew, który stał się jednym z nieformalnych symboli miasta, został zaprojektowany przez Stanisława Jaxę-Chronowskiego, architekta urodzonego w 1921 r., absolwenta Wydziału Architektury Politechniki Wrocławskiej. Podobnie jak na innych wrocławskich uczelniach, kadrę stanowili w dużej mierze profesorzy ze Lwowa, gdzie z wiadomych względów nie mogli już powrócić. Kierownikiem katedry rysunku odręcznego był np. Dobrosław Bruno Czajka – lwowiak, który zaprojektował wiele obiektów w powojennym Wrocławiu – między innymi filary Mostu Grunwaldzkiego. Kiedy powstał ten neon, we Wrocławiu mieszkało wciąż mnóstwo lwowiaków, którzy tęsknili za swoim miastem z lwem w herbie, ale nie mogli tego głośno powiedzieć. Może więc ten wesoły lew jest nie tylko świetnym znakiem, ale też oczkiem puszczonym cenzurze?
Neon powstał w czasach, kiedy socjalistyczne władze postanowiły nieco złagodzić oblicza polskich miast po erze socrealizmu. W architekturze panował świetny modernizm, rozkwit przeżywała polska szkoła plakatu, a w miastach zaświeciły neony. Ten kolorowy renesans, mimo że miał źródło w propagandzie „komunizmu z ludzką twarzą” szybko przerodził się w karnawał doskonałego wzornictwa i twórczości. Szkoda, że później patrzyliśmy na to dziedzictwo przez pryzmat komuny właśnie, bo prace te były próbą wzbicia się ponad panujące ograniczenia. Z czasem neony odeszły do lamusa i dopiero od niedawna znów przeżywają drugą młodość. Lew znowu zaświecił, ale niedługo po remoncie, w 2015 r. poturbowały go burza. Na szczęście został ponownie odrestaurowany. Naprawdę warto go zobaczyć po zmroku, gdyż kreska nabiera jeszcze większej lekkości dodając fantazji całej bramie wejściowej o dość monumentalnej stylistyce.
Kawałek Bauhausu we Wrocławiu – Park Hotel i osiedle WuWa
Co oznacza skrót “WuWa”, albo nazwa “Park Hotel”? Brzmią trochę jak nazwy z PRL, ale nimi nie są. Kiedy miejsce nie ma prostej, oczywistej historii, bywamy zbyt leniwi, aby lepiej je poznać. W tym przypadku im głębiej się szuka, tym bardziej niesamowite fakty można odnaleźć. Każda taka podróż w czasie pozwala lepiej poznać ducha miasta.
Przedwojenną architekturę Wrocławia często kwituje się niefortunnym określeniem „poniemieckie”. Tymczasem pod tym terminem kryje się dziedzictwo z tak różnych okresów historycznych, że trudno wrzucić je do jednego worka. Mowa tutaj zarówno o spuściźnie Habsburgów austriackich – np. gmachu uniwersytetu powstałym na gruzach piastowskiego zamku, dziedzictwie pruskim z XIX w., a w końcu architekturze międzynarodowego ruchu modernistycznego. Wrocław był jedną z kolebek modernizmu i ośrodków jego rozwoju – szczęśliwie również w latach powojennych. Pochodząca z końca lat 20-tych XX w. zabudowa terenów Wystawy Mieszkaniowej WuWa (Wohnungs- und Werkraumausstellung) jest właśnie częścią ruchu modernistycznego, którego najbardziej znanym wcieleniem w Niemczech jest słynny Bauhaus.
Żeby dobrze zrozumieć jak narodził się modernizm, trzeba cofnąć się do XIX w. kiedy w Europie kształtowało się oparte na masowej produkcji przemysłowej społeczeństwo konsumpcyjne. Pojawiła się nowa, liczna klasa społeczna, czyli pracownicy najemni, którzy później ewoluowali w stronę współczesnej klasy średniej. Wielu ludziom trzeba było zapewnić mieszkania w mieście oraz sprzęty codziennego użytku. Odpowiedzią na te potrzeby stało się tworzenie nowych koncepcji architektonicznych – np. jednostki mieszkaniowej Le Corbusiera, artystycznych – np. brytyjskiego ruchu Arts and Crafts lub polskiego Stylu Zakopiańskiego, czy społecznych – np. rozwijający się w całej Europie ruch spółdzielczości mieszkaniowej.
Bauhaus był swego rodzaju połączeniem tych tendencji, gdyż zakładał syntezę architektury, rzemiosła i pewnego rodzaju eksperymentu społecznego, kładąc nacisk na praktyczne aspekty wykonania projektów. Ideą Waltera Gropiusa – twórcy Bauhausu – nie było stworzenie nowego stylu, ale raczej nowego sposobu myślenia o projektowaniu. Takie podejście było także praktykowane we wrocławskiej Królewskiej Szkole Sztuki pod kierunkiem Hansa Poelziga, w której zresztą Gropius ubiegał się o pracę przed objęciem posady w Weimarze. Projektanci Park Hotelu – Adolf Rading i Hans Scharoun – byli właśnie wykładowcami tej uczelni. W owym czasie wśród europejskich twórców panowała swoista gorączka poszukiwania definicji tego czym jest nowoczesność. Jak szczególny był to czas pozwala nam uświadomić sobie choćby fakt, że w Bauhausie zajęcia prowadzili tak wybitni twórcy jak Wassily Kandinsky czy Paul Klee. Dzięki temu miały powstać dzieła, które zaspokoją nie tylko potrzeby funkcjonalne, ale też duchowe użytkowników. Praktycznym wymiarem tego ruchu było tworzenie w całej Europie modnych wówczas wystaw architektury – modelowych realizacji mieszkań, domów jednorodzinnych, czy właśnie jak na wrocławskiej WuWa hotelu.
Patrząc na modernizm w wydaniu wystawy WuWa wydaje się on bardziej ludzki i dopracowany niż powojenne budownictwo uprzemysłowione, czyli wielka płyta. Owszem, jest surowy i minimalistyczny, ale przytulny i nieprzytłaczający. Niestety to, co zostało pomyślane jako mające dać dużym rzeszom ludzi dostęp do zdrowych i funkcjonalnych mieszkań stało się raczej kuźnią elitarnego designu, który w konfrontacji z oszczędnościami i kryzysem lat 20-tych ustąpił miejsca smutniejszemu funkcjonalizmowi. Jeszcze przed dojściem NSDAP do władzy wrocławska szkoła została w ramach oszczędności zamknięta.
Dzisiaj projekty z tamtych lat – jak chociażby kultowe lampy z Bauhausu – są ekskluzywnymi designerskimi gadżetami, a powojenny modernizm mógł tylko pomarzyć o praktykowanym kiedyś poziomie wykonania projektów. Chyba najdobitniejszym przykładem jest gmach Opery w Sidney. Ikoniczna w swej bryle architektura na poziomie wykonawstwa, a zwłaszcza wykończenia wnętrza została tak zepsuta, że projektujący ją duński architekt Jorn Uton w trakcie budowy opuścił Australię w atmosferze skandalu, a budynek do dziś wymaga kosztownych modernizacji.
„Dyskretny urok domów towarowych” – Feniks
Dom handlowy, pozornie określenie obojętne, ale oczami wyobraźni widzimy przestrzeń z przeszłości. Położony w centrum miasta, elegancki, luksusowy format zakupów. Luksusowy, bo wymagający więcej czasu, zakładający niespieszną przechadzkę po śródmieściu wzdłuż wysokich, sięgających drugiej kondygnacji okien wystawowych. Iluzorycznie może tak to wyglądać, ale jeżeli przyjrzymy się dokładnie to zauważymy, że sposób robienia zakupów uległ zmianie. Dawne dumne domy towarowe, albo zniknęły z krajobrazu miasta, albo nadal trwają, jednak muszą rywalizować z nowszą konkurencją.
Dom towarowy to nie jest miejsce dla łowców okazji, ale raczej dla kupujących raz a porządnie. Taki klimat Marks & Spencer, niby jeszcze nie luksus, ale jednak klasa. Pomysł budowy takich przestrzeni narodził się pod koniec XIX wieku wraz z rozwojem ery konsumpcjonizmu. Niektórzy powiedzieliby o czasie rewolucji przemysłowej, ale przemysł i to całkiem spory działał od kilku stuleci. Prawdziwą zmianą był rozwój konsumpcji dzięki tanim produktom dla masowego klienta, głównie tekstyliom. Dzieckiem tego przełomu są właśnie domy towarowe. Świątynie komercji powstawały w tym czasie w każdym szanującym się mieście w Europie i Ameryce. Nieważne czy historyzm, secesja, czy modernizm, w każdym stylu jawiły się jako nowoczesne i pełne przepychu. Handel, który kiedyś przez feudalne społeczeństwo był pogardzany stał się krwiobiegiem nowoczesnej gospodarki opartej na nowo powstałej klasie średniej.
Londyn ma swojego Harrods’a, Paryż Le Bon Marché, Warszawa Dom Braci Jabłkowskich, a Wrocław dom handlowy Braci Barasch, czyli współczesny Feniks. Wspaniały, secesyjny gmach w swojej oryginalnej bryle z 1902 r. był naprawdę imponujący, dużo piękniejszy niż jego odpowiedniki w innych miastach. Niestety secesyjny karnawał belle époque trwał krótko i już pod koniec lat 20-tych budynek wymagał przebudowy na skromniejszy, ale bardziej efektywny. Zmusiła go do tego konkurencja, jak chociażby powstanie domu handlowego Rodziny Wertheim , czyli dzisiejszej Renomy. Wkrótce potem sprawy przybrały jeszcze gorszy obrót, gdyż po dojściu Hitlera do władzy i związanych z tym prześladowań ludności żydowskiej, dom handlowy Braci Barasch został wywłaszczony i przejęty przez firmę określaną jako aryjską.
Po wojnie, w warunkach absurdalnej gospodarki centralnie planowanej, Spółdzielnia Feniks z trudem odbudowywała wyniszczony dom handlowy. Spółdzielczość była w tym czasie jedyną formą, która zachowała resztki niezależności gospodarczej. Dopiero w połowie lat 60-tych udało się w pełni przywrócić działalność handlową na wszystkich kondygnacjach budynku. Patrząc na to jak błyskawicznie powstają współczesne centra handlowe, albo chociażby trwająca mniej niż rok budowa konkurencyjnej inwestycji Wertheim w 1930 r., trudno oprzeć się wrażeniu, że w warunkach kapitalistycznych Feniks powstałby z popiołów w ciągu najwyżej kilku lat. Zamiast tego kupcy musieli zmagać się z problemami, które normalnie nie występują, a zwykła odbudowa musiała urastać do rangi heroicznego wysiłku.
Tymczasem czar eleganckich domów towarowych w starym stylu minął bezpowrotnie. Jedyną artystyczną ostentacją na fasadzie ogołoconej z secesyjnego kostiumu jest powojenny, wielkoskalowy neon z napisem SDH Feniks. Biegnący przez kilka kondygnacji napis, jest w pewnym sensie nawiązaniem do będącej znakiem rozpoznawczym pierwotnej bryły budynku wielkiego okna witrynowego o wysokości trzech pięter. Trzeba przyznać, że przynajmniej w ten sposób udało się choć w części przywrócić ducha oryginalnego projektu.
Wrocławski Manhattan – Fandom
Powyżej jeden z najbardziej rozpoznawalnych kompleksów mieszkalnych we Wrocławiu oraz w Polsce. Temat wrocławskiego Manhattanu był poruszany przeze mnie wielokrotnie w projekcie „Stara, nowa szkoła”. Dzisiaj jednak pokażę go od trochę innej strony. Budynek FANDOM jako jedyny z całego kompleksu jest osobną jednostką. Odłączony od reszty, dwukondygnacyjny budynek pełnił kiedyś funkcję restauracji, a następnie przestrzeni biurowej. W obiekcie swoje miejsce znalazły też pracownia artystyczna, czy przestrzeń do jogi. Od niedawna pojawiają się informacje, że sklep vintage i kawiarnia znajdujące się w przestrzeni FANDOM poszukują nowego lokum. Czy to znak nadchodzących zmian i zapowiadanej rewitalizacji obiektu? Może zostały już poczynione pierwsze kroki w procesie odnowy? Na razie to tylko i wyłącznie moje przypuszczenia – nie sądzę, że właściciele wymienionych przeze mnie działalności zmieniliby tak wyjątkową przestrzeń na poczet nowych, i zwykle bezdusznych lokali. Ot tak nie pozbywa się takich „perełek”. Budynek to oczywiście dzieło architekt Jadwigi Grabowskiej-Hawrylak. Projekt metamorfozy zaproponowanej przez architektów z pracowni VROA zakłada odwzorowanie pierwotnej formy budynku z lat 70. Wszystkie detale takie jak stropy, słupy żelbetonowe mają zostać odsłonięte i ukazane w oryginalnej formie. Projektanci stawiają na doprecyzowane i wzorcowe odtworzenie obiektu. Według planu zlokalizowane mają tam być różnorodne lokale – od sklepu z designem i księgarnią, po restauracje oraz przestrzenie typowo biurowe. Cała przestrzeń wokół budynku ma zostać mocno uporządkowana i zagospodarowana do użytku publicznego. Kiedy to nastąpi? Jeszcze dokładnie nie wiadomo. Z niecierpliwością jednak czekam na efekty działań.